Czy z rodziną naprawdę najlepiej wychodzi się na zdjęciach? - ,,Elegia dla bidoków" [recenzja]
- Ada Dembowiecka
- 17 lut 2021
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 20 lut 2021

Rodzina. To słowo uruchamia w wyobraźni każdego z nas inny obraz. Dom powinien kojarzyć się z ciepłem, spokojem, bezpieczeństwem i miłością. Powinien być oazą. Dla wielu jednak nie jest, a myśl o nim nie wywołuje sentymentalnych westchnień. W zamian za to pojawia się smutek, żal i kilka nieprzyjemnych wspomnień, które sprawiają, że gardło mimowolnie się zaciska, a oczy wilgotnieją.
Życie rodzinne nie zawsze toczy się tak, jak powinno. Nie bez powodu istnieje powiedzenie, że ,,rodziny się nie wybiera”. Najbliżsi powinni chcieć dla swoich dzieci jak najlepiej, akceptować je i dawać im wsparcie. Motywować do pięcia się w górę, a nie podcinać skrzydła. Tak wiele od nich zależy, bo to nich człowiek uczy się jak wygląda i funkcjonuje świat. To, co zostanie mu przekazane stanowi fundamenty, na których będzie można coś zbudować lub na których nic nigdy nie powstanie. Czas spędzany w domu nie powinien upływać w atmosferze niepokoju i obaw, że nastrój niespodziewanie się zmieni, będzie krzyk, przemoc, znów będzie musiała interweniować policja…

Jackson, Kentucky. Ulica na której mieszka cała rodzina Vance’ów jest jak mała wioska, odizolowana od reszty świata, która wykształciła swój sposób funkcjonowania. Są otoczeni murem. Wysokim. Jest w umysłach większości z nich. Nie potrafią go pokonać i znaleźć się po drugiej stronie. Boją się, chcą i nie chcą jednocześnie. Tu jest dobrze, tu jest ich strefa komfortu, tu każdy ich akceptuje. Nie ma nic złego w życiu na swój sposób. Problem pojawia się wtedy, kiedy pojawiają się narkotyki. To synonimiczne słowa. Problem i narkotyk. Tu nikt nie miał łatwego życia. To przechodzi z pokolenia na pokolenie.

Wcielająca się w postać matki J.D. – Bev Vance – Amy Adams sama nie miała łatwego dzieciństwa. Jako dorosła kobieta ćpa i nie panuje nad tym. Jest w nałogu, robiąc krzywdę sobie i swoim bliskim, a szczególnie dzieciom. Bev jest nieszczęśliwa. Nic poza dziećmi w życiu jej nie wyszło. Traci kontrolę i pogrąża się w rozpaczy za każdym razem, gdy o tym myśli. A myśli coraz więcej i stacza się. Wciąż niżej i szybciej. To nie jest proste. Nie można ocenić jej za szybko. Nie można też pozostawić jej zdanej samej na siebie. Tak nie robi rodzina. Jeśli jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze. Im szybciej i silniej spada, tym jest potrzebna więcej osób, by ją zatrzymać.

Dorosłe dzieci są inne. Szczególnie chłopiec J. D. Vance (Owen Asztalos). Jako dorosły (Gabriel Basso) studiuje prawo na Uniwersytecie Yale, ma piękną dziewczynę i odbywa rozmowy o pracę. Rodzina jest najważniejsza, więc gdy jest potrzeba, zostawia swoje obecne życie i wraca. Ten film to przykład odwrócenia ról, w którym to dziecko musi ratować rodzica, który nie radzi sobie ze swoim życiem i wymaga troski. W czasie nieplanowanego powrotu do domu do J.D. wracają wspomnienia. On jest już innym człowiekiem i jako ktoś z zewnątrz musi zderzyć się ze sposobem myślenia tamtych ludzi, w tym swojej rodziny. Mimo obaw jedzie, bo tylko tak może naprawdę pomóc. Choć wydaje się, że pomóc się nie da. Osoba spadająca w przepaść nałogu, ciągnie w dół innych. Ciągłe pomaganie jej jest przekładaniem tej osoby nad siebie i swoje życie, które musi zająć drugie, trzecie, a może nawet czwarte miejsce. Uzależniona matka jest absorbująca. Bev zachowuje się tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, że jej dzieci mają swoje życie. Ale to matka i gdy jest to osoba tak bliska i coś się z nią dzieje, wsiada się do auta lub pierwszego lepszego pociągu i gna na ratunek. Na tym polega niewidoczna więź macierzyństwa. Porwana, brudna od wyrzutów sumienia i w wielu miejscach słaba, gotowa do zerwania. Ale jest i nic jej nie wymaże.

Zawsze cenię w filmie retrospekcje, bo to one pozwalają układać współczesny dla filmu czas, w jakieś sensowne znaczenie. Nigdy nie da się przecież odciąć od przeszłości. I choć wydaje się ona niesprawiedliwa i nie chce się o niej pamiętać, zajmuje dużą część ludzkiego serca. Czasem to boli, czasem sprawia, że jest się silniejszym. Nigdy jednak nie pozostaje to obojętne.

Uwielbiam w tym filmie babcię Bonnie (Glenn Close). To jest silna, stanowcza i budząca respekt kobieta. To ona pcha J. D., by chciał od życia czegoś więcej i został kimś, wyrywając się z tego otoczenia i przerywając tę smutną pokoleniową ,,konieczność".
Rodzina Vance’ów nie jest wzorcowa, ale wartość pomocy bliskim, jaka jest w niej widoczna, nie pozostaje bez znaczenia. Gdy jednemu dzieje się krzywda, reszta biegnie na ratunek i już. ,,I już” wydające się dla wielu niemożliwe, dla nich jest jak instynkt, któremu ulegają. Zawsze i bez względu na wszystko.

Nie można po tym filmie powiedzieć – chciałabym być w takiej rodzinie. Ale można powiedzieć – chciałabym, żeby moi bliscy tak pokonywali ze mną trudności, jak pomagają sobie i są ze sobą bohaterowie tego filmu.
,,Elegia dla bidoków” powstała na bazie scenariusza Vanessy Taylor, a wyreżyserował ją Ron Howard. Postać J.D. jest autentyczna, a cała powieść oparta jest na jego pamiętnikach.

To jest dobry film. Zawsze aktualny, mocny i do bólu prawdziwy. Do obejrzenia dla każdego. Takie rodziny nie żyją tylko w małych uliczkach czy wioskach zapomnianych przez resztę świata. Oni są obok i wołają o pomoc.
grafika główna: Pinterest
zdjęcia: YT
댓글