top of page

O pół promila alkoholu za mało... - ,,Na rauszu”

  • Zdjęcie autora: Ada Dembowiecka
    Ada Dembowiecka
  • 19 cze 2021
  • 3 minut(y) czytania


,,Na rauszu” to film, w którym alkohol przesącza się przez każdą scenę. Czuć jego słodko-gorzki zapach i znieczulenie, jakie daje. By oderwać się od ciała, zapomnieć o świadomości, wznieść ponad rzeczywistość i w końcu od niej odpocząć.

 

Ale to nie trwa długo. Chwila ukojenia kończy się roztrzaskanym bólem głowy, a przede wszystkim ulotnością mniemanego szczęścia, które miało być na zawsze, a zostało tylko na chwilę.



,,Na rauszu” to film, który jest tym wszystkim na raz: bólem, nadzieją, rozczarowaniem, beznadzieją. Emocją. Pragnieniem. CZŁOWIEKIEM.


Widzimy głównego bohatera – Martina, który chce zacząć żyć i być. Tu i teraz. Wobec czego przewrotnie będzie non stop gdzie indziej. Nieważne. Wtedy czuje się szczęśliwy. To sposób. Odkrycie. Eureka. Będąc dorosłym mężczyzną, z typową dla siebie pychą czuje się silny wbrew własnej bezsilności. I wystawia siebie na próbę zmierzenia się z nałogiem, który nie traktuje swojego przeciwnika partnersko. Nie ma zasad fair play. Wszystkie chwyty dozwolone. Taka bitwa nie potrwa długo. Nie z tak bezwzględnym przeciwnikiem. Nie z alkoholem.



Nie alkohol gra tu jednak główną rolę, a samotność, beznadzieja i zagubienie. Próby wyjścia z tej beznadziei są jak wychodzenie z nałogu - każda okazje się nieudana i próbuje się wciąż od nowa. Koniec końcem nic się nie zmienia. Jest tylko gorzej, bo kolejna próba zawiodła, kolejna szansa została zaprzepaszczona, kolejny raz kogoś się rozczarowało, a przede wszystkim rozczarowało się siebie i znowu dało dupy.


W rolę głównego bohatera wciela się znakomity do granic możliwości Mads Mikkelsen, w którym absolutnie się zakochałam. Jego postać w tym filmie autentycznie przeszywa ból, doprowadzając do głębokiej frustracji i łapczywego szukania jakiegokolwiek powodu, by to wszystko nabrało jakiegoś znaczenia. Dzieci z nim nie rozmawiają, z żoną się mija, w pracy jest beznadziejnie. Nie ma w tym wszystkim żadnego sensu.



No właśnie… jak często dochodzimy do takich wniosków? Często. Za często. I chcemy, żeby nagle spadło z nieba coś, co odmieni nasz los, przerwie egzystencjalną monotonię i nada lekkości nieznośnemu ciężarowi bytu.



Dla Martina i trójki jego przyjaciół - Nikolaja (Magnus Millang), Tommy’ego (Thomas Bo Larsen), Petera (Lars Lanthe) - nauczycieli ze szkoły, którzy przygotowują uczniów do egzaminów końcowych tym sygnałem z nieba, znakiem od niezidentyfikowanej ,,opatrzności", szansą na odzyskanie sensu jest ALKOHOL. Finn Skårderud twierdził rzekomo, że człowiekowi brakuje 0,5 promila alkoholu we krwi, by być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Nauczyciele postanawiają to sprawdzić. To ma być nieszkodliwy eksperyment w celach naukowych, który dając nadzieję pozornej pomocy, wyciąga szpony i wchłania bez reszty.



Widz widzi jak początkowy eksperyment wzbudza fascynację, szczęście i spełnienie. Dziecięca radość wynikająca z rozwiązania trudnej zagadki zwanej życiem – ,,aha, czyli o to chodzi!” Nie o to. To się okaże. Droga na skróty zazwyczaj jest mylna i tu jest dokładnie tak samo.



Film się toczy, a widz obserwuje. Może nawet znać zakończenie. Może chcieć ostrzec, krzyczeć i powiedzieć – ,,przestańcie!". Jak matka, która przewiduje zachowanie dziecka. Ale pozostaje bezradny. Wobec tego odczuwa podobną frustrację, co bohaterowie tego filmu.


Życie toczy się dalej. Jedno się toczy, inne tonie. Nieumiarkowanie w piciu okaże się być grzechem, za który można ponieść najwyższą cenę, by później odetchnąć z ulgą już na zawsze...



Jest w tym filmie szaleństwo i intymność, której widz jest świadkiem. Ona zawstydza, fascynuje i wzbudza silne emocje – radość, frustrację, wzruszenie i smutek. Irytację i współczucie. Współczucie nam – ludziom za naszą kruchość i słabość w tym potężnym i bezwzględnym świecie. W tym, że sobie nie radzimy. I nie potrafimy się do tego przyznać. A oszukiwanie siebie to oszukiwanie wszystkich. I życie w takim zakłamaniu prowadzi do wyrzutów sumienia. Coraz większych, siejących coraz silniejszy zamęt w umyśle.



Mam problem z ostatnią sceną. Jest w niej coś dziwnego, nieoczkiwanego. Mit odkupienia win i nowego początku nie zostaje powielony, a oczekiwanie pokory, uderzenia w pierś, smutku i żalu za grzechy kompletnie nie spełnione. W zamian to jest taniec. A tańce są różne. Od tańca śmierci, po taniec triumfu i radości. Ten jest na granicy… szaleństwa z kieliszkiem wylewającego się alkoholu.



Na koniec warto dodać, że muzyka w ,,Na rauszu” jest świetna, a sam film dostał dwa Oscary w kategorii najlepszy reżyser (otrzymał go Thomas Vinterberg) i najlepszy film nieanglojęzyczny.



Nie wiem, czy macie kogoś pijącego rodzinie, pośród znajomych i czy problem alkoholu jest Wam dostatecznie znany. Mi jest. Ten film nie jest o alkoholizmie, ale może skłonić do zastanowienia dlaczego sięgamy po alkohol i czemu wciąż wolimy różne sytuacje przeżywać nie w pełni świadomi, za mgłą. Po co nam ta wieczna i towarzysząca wszelkim okazjom narkoza w postaci gęstego schłodzonego płynu z procentami i dlaczego życie jest takie nie do zniesienia, że można przeżyć je tylko na rauszu…


Grafiki: YT


Commenti


Join my mailing list

Thanks for submitting!

2020 by socjoNIElogiczne. Proudly created with Wix.com

  • Instagram
bottom of page